Z kamerą wśród Frakcji odc. 1 - Towarzystwo Geologiczne Pustkowi
Każdy, kto wie cokolwiek o Pustkowiach, wie jak dziwne potrafi to być miejsce. Ludzie którzy tu żyją muszą mieć odpowiedni stan umysłu - w przeciwnym razie wpadają tylko na chwilę i muszą być wywożeni na taczkach, z powodu szoku jakim Pustkowia ich doświadczyły. Jak natomiast radzą sobie z tym tutejsi? Ano między innymi przez praktykowanie hobby, który często sprawia wrażenie absurdalnego w świecie postnuklearnej wojny wszystkich ze wszystkimi.
Jednym z takich hobby było założone w Winktown Towarzystwo Geologiczne Pustkowi. Początkowo skupiało ono - jak to zwykle bywa - lekko zwariowanych staruszków, którzy z godnością chcieli kontynuować swoje naukowe hobby - tj. wszelkiego rodzaju studia geologiczne, speleologiczne, tektoniczne i górnicze - niezależnie od panujących warunków. Historia Towarzystwa mogłaby się więc ograniczyć do ekscentrycznych spotkań starszych panów, którzy przy filiżance z piwem (to jednak Winktown!) będą spierać się o naukę, rozgrywać intrygi i spisywać formalny protokół z zebrania. Tak jednak się nie stało.
W pewnym momencie okaząło się, że Towarzystwo Geologiczne, utrzymujące się ze składek i datków, posiada bardzo znaczące środki. Skąd? Cóż, aby zajmować się takimi pierdołami członkowie musieli mieć początkowy kapitał. Plotki mówią, że jeden z założycieli był kiedyś barmanem w Różowym Kundlu, inny miałby być eks-prezydentem zaginionego miasta, który wzbogacił się na handlu narkotykami. Jak jest - nie wiadomo. Wiadomo, że Towarzystwo miało kapsle - i chciało je wydać.
Zaczęło się od prostych zleceń dla najmitów, jakich na Pustkowiach pełno - przenoszenie przesyłek, rozstawianie i ochrona sprzętu badawczego. Potem doszła likwidacja rywalizujących odłamów, zabezpieczanie informacji z rzadkich na pustkowiach komputerów i dawnych bibliotek. Z czasem najbardziej zdolni z tych najemników wchodziło formalnie do Towarzystwa - aby zyskać pewność dalszego zatrudnienia. W efekcie kolejne pokolenie okazało się grupą ambitnych awanturników, którzy niewiele dbali o geologię, ale bardzo - o zyski.
W efekcie działalność Towarzystwa zaczęła się rozszerzać. Teoretyczne dyskusje o dryfie kontynentalnym, tektonice płyt i gęstości płaszcza zaczęły być wypierane wyszukiwaniem podziemnych zasobów i sprzedawaniem namiarów na nie wszystkim zainteresowanym. Co więcej udało się - kradzieżą, sabotażem i zbrojną napaścią - doprowadzić do deaktywacji na pustkowiach wszystkich nie należących do Towarzystwa sejsmicznych urządzeń pomiarowych. Towarzystwo miało więc monopol - i wykorzystywało go, żeby robić kasę.
Co jednak stało się z ekscentrycznymi staruszkami? O dziwo, nikt z nowego kierownictwa nie przejmował się nimi na tyle, żeby ich eksterminować. Zresztą ich teoretyczna wiedza nadal czasami się przygotowywała. Utworzono dla nich specjalny komitet - i ich życie toczyło się tak jak dotąd. Wszyscy o nich zapomnieli. Do czasu, kiedy to oni jako pierwsi stwierdzili, że zapomniane już nieco Zielone Wyspy, których od dawna nikt nie widział, ponownie wynurzają się na powierzchnię. Potem znowu o nich zapomnieli, oczywiście, ale był to warty zapamiętania moment ich chwały.
Zielone wyspy w trakcie wypiętrzania.