Wiesz dobrze że ja lubię marudzić ;) Jęczenie w sprawie niewykonanego przez Ciebie papieru ma pozytywny wpływ na moje samopoczucie xD
Wygrzebałem z otchłani dysku twardego beta wersję historii wojny z Inkwizycją. Podkreślam, beta wersję. Pisaną w przypływie weny, nigdy nie poprawianą nawet. Sam się boję do jej zajrzeć ale von Majakowskiemu może się przydać do zrozumienia czym jest Inkwi dla przeciętnego Winka.
Cytuj
Wojna z Inkwizycją
W historii Zakonu Inkwizytorów można wyróżnić okresy kiedy to funkcjonariusze organizacji zajmowali się w większym lub mniejszym stopniu tępieniem Herezji jaka w ich mniemaniu w ogromnym stopniu rozpleniła się po terytorium Wolnej Republiki Winktown. Czasy pontyfikatu Wielkiego Mistrza Alberto Enberga należały do tej drugiej kategorii. Mistrz ów miast podpisywać wyroki i skazywać na eksterminację w oczyszczającym ogniu całych splugawionych herezją społeczności zaludniających pustkowia Patelni, wolał oddawać się różnego rodzaju uciechom duszy i ciała którym nie towarzyszyły jęki torturowanych istot. Stąd też, za rządów Enberga, do Spalonego Zamku, słynnego Siedliszcza Inkwizytorów w miejsce konwojów pełnych heretyków i bluźnierców przybywały przede wszystkim dostawy alkoholu, trupy cyrkowców i innego rodzaju burdele na kółkach.
Nie można powiedzieć ażeby stan do jakiego doprowadził Zakon Alberto Enberg, podobał się wszystkim jego członkom. W szeregach organizacji wciąż byli ludzie, którzy krzywo patrzyli na hulanki i swawole Wielkiego Mistrza, marząc o tym by Inkwizytorium powróciło czynnego zwalczania szeroko pojętej Herezji dla samego jej zwalczania. Dlatego też uknuto spisek, mający na celu obalenie Enberga ze stołka Wielkiego Mistrza i obsadzenie na tym stanowisku, osoby, która przywróciłaby dawną chwałę i zgubiony gdzieś po drodze prestiż organizacji. Podczas jednej z uczt zorganizowanej przez Wielkiego Mistrza (która notabene była modelowym przykładem tego, co wiele lat wcześniej zwalczali bracia Inkwizytorzy) otruto gospodarza poprzez podanie mu trucizny (wyprodukowanej z jadu gigaskorpiona) w winie.
Jako że tajemnicze zgony w dawnych czasach w Inkwizytorium nie były czymś niez wykłym, ciało Alberto Enberga spalono bezceremonialnie w piecu krematoryjnym. Biały dym wydobywający się z komina, dał znak, że na Konklawe zebrali się członkowie Kapituły Zakonu aby wybrać nowego Wielkiego Mistrza. W trakcie trwania tegoż walnego zebrania członków Inkwizycji wyższego stopnia, po wysłuchaniu raportu na temat stanu finansów organizacji, jasnym się stało, że dotychczasowa polityka prowadzona przez Zakon, doprowadziła do zmarnotrawienia w znacznym stopniu majątku Inkwizycji. W skarbcu zostało naprawdę niewiele dóbr które można byłoby jeszcze sprzedać lub wymienić na beczki trunku i dziewki wszeteczne.
Trudna sytuacja Inkwizycji wymogła więc na jej członkach podjęcie odpowiednio drastycznych i ryzykowanych decyzji. Raz że należało wypełnić dobrami pusty skarbiec Świętego Officjum, dwa że wielu Inkwizytorów znudzonych spokojnym pontyfikatem Alberto Enberga, naprawdę tęskniło za czasami kiedy to bano się funkcjonariuszy organizacji, stosy nie przestawały płonąć a miotacze ognia gasnąć. Za tymi pięknymi czasami kiedy to posądzenie o herezję było jedną z trzech najgorszych rzeczy jaka mogła spotkać człowieka na pustkowiach Winktown. Należało więc na Wielkiego Mistrza wybrać kogoś o bardziej konserwatywnych poglądach aniżeli poprzednik.
Odpowiednim wyborem okazał się Francisco de Ardiente, młody (w momencie kiedy obejmował stanowisko miał trzydzieści pięć lat!) i utalentowany Inkwizytor który w opinii większości członków Kapituły, jako jedyny był w stanie doprowadzić do przywrócenie dawnej pozycji organizacji na pustkowiach Patelni. I trzeba przyznać że świeżo upieczony Wielki Mistrz z wielkim zapałem zabrał się do pracy.
Świadom był on dużego rozluźnienia dyscypliny wśród funkcjonariuszy Zakonu która niegdyś była niemal legendarna. Zaczął więc od zaprowadzenia porządku wśród samych Inkwizytorów. Posiłki składające się wyłącznie z chleba i wody, wielogodzinne ćwiczenia po których następowały również wielogodzinne prace konserwacyjne uzbrojenia oraz studia nad świętymi pismami, początkowo wzbudziły sprzeciw wśród rozleniwionych członków organizacji. Wystarczyło jednak że paru krzykaczy wzięło dobrowolny udział w prezentacji najnowszych osiągnieć inkwizytorskich inżynierów jeżeli chodzi o zadawanie bólu, to i protesty zaskakująco szybko się skończyły.
Po zmodernizowaniu programu szkoleń, zdecydowano się również na otwarcie rekrutacji na członków Inkwizytorium, ponieważ ich ówczesna liczba nie była wystarczająca aby oczyścić z Herezji chociażby najbliższą okolicę Spalonego Zamku. Trzeba jednak odnotować fakt, że znalazło się naprawdę wielu chętnych na stanowisko funkcjonariuszy Świętego Officjum, z tymże że na drodze surowej selekcji do terminu przyjmowana była tylko jedna na dziesięć osób. Wstępne egzaminy tak w ogóle to przeżywała raptem połowa kandydatów jakby kogoś interesowały takie dane dla celów badawczych. W każdym bądź razie bardzo szybko liczba Inkwizytorów pełniących czynną służbę się potroiła ku zadowoleniu Francisco de Ardiente. Ciężkie praca na rzecz Inkwizytorium była niczym w porównaniu z trudami życia na pustkowiach Patelni.
Mniej więcej w rok po objęciu stanowiska przez nowego Wielkiego Mistrza, organizacja była względnie gotowa do powrotu do świadczenia czynnej posługi na terytorium Wolnej Republiki. Wystarczyło jednak aby pierwsi Inkwizytorzy opuścili Inkwizytorskie Siedliszcze niosąc kaganek Oczyszczającego Płomienia wśród rozliczne ludy zamieszkujące Winktown, że czeka ich trudniejsze zadanie niż ostatnim razem. Naród Winkowy uległ strasznej degeneracji od czasów kiedy to ostatni z funkcjonariuszy Zakonu przemierzał tą wyjałowioną krainę ze swoim miotaczem ognia na ramieniu. Herezja jaka zapanowała wśród mieszkańców pustkowi do tego stopnia przeraziła Francisco de Ardiente, że przez wiele dni nie opuszczał on swojej samotni rozmyślając gdzie leży przyczyna Zła jaka zapanowała na świecie. Kiedy w końcu wyszedł on ze swojej celi w Spalonym Zamku, był w stanie wskazać palcem źródło wszelkiej Herezji na pustkowiach Patelni.
A było nim Wolne Miasto Winktown, ówczesne centrum cywilizowanego świata…
W dokumentach odnalezionych w zakonnych archiwach znalazło się wiele raportów poświęconych tejże osadzie sporządzonych przez takich znanych Inkwizytorów jak Bartold Frytka czy Orzislav Toddson. Ich uważna lektura uświadomiła Wielkiemu Mistrzowi w jak wielkim stopniu Inkwizycja zbagatelizowała zagrożenie ze strony Winktown. Notatki poświęcone temu miasteczku były krótkie lecz treściwe. Miasto posiadało w pełni działającą elektrownię atomową i browar, miało więc czym handlować z innymi osadami. Z dnia na dzień do miasteczka zaczęło przybywać coraz więcej pielgrzymów chcących spróbować jak smakuje prawdziwe piwo (zwłaszcza że po powstaniu wznieconym przez inteligentne ziemniaki, zaprzestano produkcji zacieru z tychże, bardzo popularnego napoju na pustkowiach) i jak wygląda włączona żarówka 40-watowa. Inne osady bardzo szybko podpisały umowy handlowe z Winktown, a potem zadziałała już reakcja łańcuchowa. Bardzo szybko miasteczko zyskało sławę i rozgłos, wkrótce też zostało okrzyknięte stolicą nowopowstałego państwa Winków. A ziarno Herezji wyrosło i rozpleniło się po pustkowiach niczym pędy jakiegoś chwastu. Francisco de Ardiente wiedział do czego doprowadza duża ilość alkoholu skoncentrowana w jednym miejscu (gwoli ścisłości, po browarze w mieście otwarto gorzelnię, winnicę i kilka innych w pełni legalnych bimbrowni), widział wszakże na własne oczy jaki wpływ na poprzedniego Wielkiego Mistrza miał etanol spożywany w nadmiarze. Przywódca Inkwizytorów nie musiał długo myśleć nad tym co trzeba zrobić z tą osadą. Wyczytał że alkohol jest łatwopalny, więc oczywistym było podjęcie decyzji o wypaleniu do gołej ziemi fundamentów na których zbudowano Winktown. Najlepiej z mieszkańcami.
Inkwizytorium rozpoczęło przygotowanie do szeroko zakrojonej operacji o kryptonimie „Pożoga†mającej na celu kompletną eksterminację Winków jako narodu na który Herezja miała zbyt wielki wpływ ażeby dało się coś jeszcze z niego uratować. Armia kilkuset Inkwizytorów w ciężkich pancerzach wspomaganych wyposażonych w miotacze ognia, przy wsparciu myśli inżynierskiej Zakonu, rozpoczęła kilkutygodniową kampanię wojenną.
Obywatele Wolnej Republiki nie byli przygotowani na zmasowany atak ze strony Inkwizytorium, zwłaszcza że znany im do tej pory sposób działania Inkwizycji był zupełnie inny. Nie było zwyczajowych tortur i ustawionych procesów sądowych. Dotychczas każde palenie na stosie przez Inkwizytorów było celebrowane jak jakieś święto, teraz zwyczajnie palono każdego kto nawinął się pod lufę miotacza. Wielu niewinnych Winków poniosło śmierć w czasie działań Inkwizytorium a w historii Wolnej Republiki (pełnej przecież różnego rodzaju wojen i konfliktów militarnych), rzadko dochodziło do sytuacji że działania zbrojne nie oszczędzały cywili. Taka była niepisana zasada prowadzenia konfliktów na terytorium pustkowi że neutralność jest święta i co najwyżej zezwalano na gwałcenie i palenie domostw, ale nie zabijanie ludności. A według Inwkizytorium każdy był czemuś winny i każdą taką osobę powinna spotkać zasłużona kara. To była typowa wojna na wyniszczenie; czego nie dało się rozszabrować i wywieźć, funkcjonariusze Świętego Officjum zwyczajnie niszczyli. Droga jaką przebyła za sobą armia Zakonu późniejsi historycy zwykli określać Czerwonym Szlakiem. Inkwizytorzy zatrzymali się dopiero na przedpolach Wolnego Miasta Winktown.
Należy postawić sobie pytanie, jakim cudem naród Winków, przyzwyczajony do pokoleń do walk, dał tak łatwo podejść się Zakonowi. Niewątpliwie było to zasługą Wielkiego Mistrza Francisco de Ardiente, który postawił na element zaskoczenia. Po pierwsze, armia nie podróżowała w sposób otwarty, większa część sił poruszała się w przebraniu. Udawali farmerów zmierzających na targ z wozami wypełnionymi na targ, karawany kupieckie czy też inne zgrupowania których pełno było na drogach Patelni. W każdym z miast położonych na Czerwonym Szlaku, dużo wcześniej pojawili się inkwizytorscy szpicle których celem była infiltracja osiedli nieprzyjaciół. Tajni agenci poznawali zwyczaje mieszkańców, lokalizacje składów broni, możliwe miejsca ewakuacji i zdobywali wiele innych pożytecznych informacji. Mając ludzi wewnątrz miast, mając armię gotującą się do oblężenia grodów oraz atakując wtedy kiedy wszyscy najmniej się tego spodziewali (najczęściej wówczas kiedy Winkowie spali), Zakon miał przewagę którą potrafił w odpowiedni sposób wykorzystać.
Kiedy już po pustkowiach rozniosła się wieść że Inkwizytorzy oszaleli, mieszkańcy osad do których jeszcze nie dotarło Święte Officjum postanowili zrobić to co najczęściej robili ich przodkowie w chwilach wielkiego zagrożenia zdrowia i życia czyli uciec i ukryć się. Znów otwarto przeciwatomowe schrony, znów ludzie zaczęli uciekać z miast na peryferia i prowincje. Po kilku wcześniejszych konfliktach które ogarnęły Wolną Republikę, zwykli obywatele nabrali doświadczenia jeżeli chodzi o przetrwanie w tych niesprzyjających warunkach. Postanowili zwyczajnie zejść z oczu walczącym i przeczekać zagrożenie. Tylko że w oczach Inkwizytorów oni również byli heretykami. Oczywiście nie było tak, że nikt nie stawiał oporu najeźdźcom. Różne lokalne bojówki i formacje milicyjne, organizacje paramilitarne, gangi i hordy piratów i owszem, walczyły. Ale raczej we własnym interesie, nie po to żeby ratować ludzkość. Regularna armia Wolnej Republiki de facto nigdy nie istniała, brakowało jakiegokolwiek centralnego dowództwa podczas prowadzonych działań zbrojnych. Na polu walki więc po stronie wolnych Winków panował jeden wielki chaos, trudno więc było marzyć o wyrządzeniu Inkwizycji jakichkolwiek strat.
I kiedy więc armia Inkwizytorów przybyła w okolice Wolnego Miasta Winktown, widok który ujrzała, totalnie ją zaskoczył. Po pierwsze, całą okolicę miasteczko zmieniono w jedno wielkie pole minowe a Inkwizytorium nie miało przeszkolonych saperów i kilka pierwszych nierozważnych ruchów zwiadowców, przerzedziło ich liczbę w armii Zakonu. Po drugie, na całej długości murów obronnych Winktown, poumieszczano różne wyrzutnie rakiet, roboty strażnicze i broń automatyczną w takiej ilości, że spokojnie niejedno państwo Trzeciego Świata uzbroiłoby całą swoją armię i wypowiedziało wojnę jakiemuś mocarstwu. Po trzecie, gwarne i głośne Wolne Miasto Winktown było nad wyraz ciche i spokojne. Przez lornetkę dało można było zobaczyć tylko i wyłącznie puste uliczki miasta po których poruszały się tylko różnego rodzaju śmieci i od czasu do czasu jakiś robot. Nie było widać nawet zwyczajowych szpiegów, którzy w takiej chwili powinni pojawić się na wałach obronnych dając znak że brama jest otwarta i wszystko gotowe. Tych odnaleziono później, ukrzyżowanych wzdłuż drogi numer 66 z tabliczkami na szyjach których treść głosiła „Śmierć zdrajcom, szpiegom i bobromâ€.
Oczywiste było że Wielki Mistrz nie da zbyt szybko za wygraną. Armia Świętego Officjum obozowała w okolicach Wolnego Miasta przez kilka tygodni, wypatrując wewnątrz osady przejawów jakiejkolwiek aktywności mieszkańców. Na próżno. Zdecydowano się nawet w drodze wyjątku nie nękać karawan przybywających do miasteczka w interesach (że niby chociaż dla nich bramy miasta zostaną otwarte), pozwalając im spróbować podjechać pod mury Winktown. Niestety karawaniarze mieli tyle samo szczęścia co i Inkwizytorzy; jeżeli w trakcie wędrówki przez pole minowe nie najeżdżali na żądną z niespodzianek, to i tak tuż pod wałami obronnymi byli oni zmieniani w ser scholandzki przez tarczę rakietowo-laserową.
Po upływie trzech miesięcy, Kapituła stwierdziła że Winkowie na pewno opuścili stolicę swojego kraju, uciekając przed potęgą Inkwizytorium, a to co zostało, przerobili na śmiertelną pułapkę dla najeźdźcy myśląc że będzie on na tyle głupi aby dać się w nią złapać. Francisco de Ardiente nie był jednak głupi. Jeżeli nie w Wolnym Mieści, to na pewno w innych osadach poukrywali się zbiegli mieszkańcy Winktown, wystarczy więc ich teraz wytropić. A może już ich Inkwizycja schwytała i osądziła? Sumując ilość zwęglonych ciał jakie pozostawili po sobie Inkwizytorzy, było to całkiem możliwe. W każdym bądź razie na pustkowiach Patelni wciąż istniały miejsca gdzie Zakon nie dotarł a Herezja kwitła. Należało więc zwrócić uwagę na palące problemy tych miejsc. Wkrótce Armia Zakonu opuściła porzucone miasteczko i wyruszyła w stronę tych obszarów.
Z upływem czasu Inkwizycja rozproszyła swoje siły. Zamiast jednej dużej grupy, powstało kilkanaście mniejszych oddziałów wędrujących po pustkowiach i zwalczając specyficznie przez siebie rozumianą Herezję. W czasie trwania Wielkiej Pożogi (tak zaczęto określać ten mroczny okres w historii Winków) trwającej bagatela 10 lat, Inkwizycja niemal wybiła całą populację dawnej Wolnej Republiki która przez te wszystkie lata rozpadła się ponownie na szereg niezależnych i niepodległych miasteczek. Ci co przetrwali, jeszcze długo bali opuszać się swoje bezpieczne kryjówki. W końcu jednak Inkwizytorium doszło do wniosku że na terytorium byłej Wolnej Republiki zabrakło im heretyków i nie mają z kim walczyć. Wtedy też Francisco de Ardiente wygłosił przemowę skierowaną do wszystkich funkcjonariuszy organizacji w której oznajmił że na świecie wciąż istnieją ogniska Herezji a misją Zakonu jest i je wytępić. Na pokładzie wyremontowanego w stoczniach Nuketown tankowca, Inkwizytorium opuściło terytorium pustkowi, wyruszając w stronę zachodzącego słońca gdzie miały czekać ich nowe przygody na terytorium Patelni pozostawiając wyłącznie mały garnizon, prewencyjnie.
A Winkowie, jak to Winkowie… Przetrwali w swoich przeciwatomowych schronach i wkrótce je opuścili aby po raz kolejny odbudować swój świat…
W sumie towarzysz Radziecki ma rację, nikt nie ruszy organizacji bo Bartold, Orzisław i Shade to stetryczałe dziady. Mimo to jednak jestem bardzo ale to bardzo przywiązany do Inkwizycji czerpiącej wiele z
Warhammera 40k, falloutowych
Rycerzy Króla Artura (byli tacy!) więc drogi Juarezie: jak spierdolisz tą organizację to sam Ci zafunduję tortury za szerzenie Herezji!
PS. Może warto by było stworzyć oddzielny topic do dyskusji na temat Inkwizycji 3.0 ;) Poprosiłem Luntona o wydzielenie z tematu powitalnego nowego wątku, ciekawe czy to szuja jedna zrobi.