Dnia 07 maja 52 roku Po Bombach o 14:40 Iwan rozpoczął dyskusję pisząc:
- Daj mi dalmierz laserowy - powiedział Pietrow, nie odrywając się od lornetki, w której widać było zarys budynków miasta. Przez kilka sekund dało się słyszeć ciszę i brak jakiejkolwiek reakcji.
- Cholera, ile mam czekać?! - krzyknął ze złością, kończąc obserwację.
Z pozycji na brzuchu, obrócił się na lewe ramię i spojrzał w miejsce, gdzie miał przebywać Aleksandrowicz, jednak poza wspomnianym już dalmierzem laserowym i stertą gratów nie było tam nikogo.
"Gdzie wywiało tego dziwaka? Pewnie znowu poszedł się nawdychać tych swoich cudów bez mojego pozwolenia. Kiedyś go zastrzelę..." - pomyślał w czasie schodzenia z małej górki, gdzie ustawione było stanowisko strzeleckie.
Pietrow doszedł do miejsca składowania przedmiotów. Wyszukał plecak Aleksandrowicza i zaczął przeglądać w nim kieszenie. Ku jego zdziwieniu saszetki z biało-niebieskim proszkiem znajdowały się na swoim miejscu.
- Dobra, to przestaje być śmieszne - mruknął pod nosem i chwycił po zawieszony na ramieniu karabin AK-74, jednocześnie odbezpieczając go.
Szybkim ruchem wyjął z kieszeni czujnik ruchu, na którym zielona linia powoli kręciło koło. Po pełnym obrocie nic się nie stało, zero pikania, zero zielonych kropek na ekranie.
"Świetnie, a już myślałem, że będzie spokój." - obrzucił wzrokiem okolicę i zaczął nasłuchiwać, jednak nic nie zarejestrował poza odgłosem wiatru hulającego po pustkowiach. "Przecież człowiek nie znika ot tak w biały dzień!"
Po raz kolejny wytężył zmysły i tym razem wydało mu się, że widzi w oddali czarną sylwetkę siedzącego człowieka. Powoli i z wielką czujnością udał się w jej kierunku. "Być może to ja coś brałem dzisiaj w nocy." - zażartował w myślach zbliżając się do tajemniczej postaci. Gdy był w odległości 15 kroków, dojrzał charakterystyczną czerwoną wstążkę na lewym ramieniu istoty. "To Aleksandrowicz" - zanotował i podbiegł do niego.
- Bratku, czego się wałęsasz bez mojego pozwolenia? Tłumaczyłem tysiąc razy, że mamy zachowywać jak największą ostrożność. Chyba nie chcesz, żeby coś nas zeżarło? - powiedział Pietrow, próbując wyglądać na jak najmniej zdenerwowanego.
Ku jego zdziwieniu Aleksandrowicz nie odpowiedział. Dojrzał natomiast, że jego kompan podróży do Winktown, którego spotkał kompletnie pijanego w czasie wędrówki przez pustkowie, siedział bez ruchu, z głową pochyloną do przodu, trzymając w ręce butelkę samogonu. "No tak, jak nie prochy, to alkohol." - pomyślał i chwycił go za ramie, pociągając w swoim kierunku. Głowa Aleksandrowicza powoli odchyliła się i ujrzał, że twarz była kompletnie zmasakrowana i zalana krwią. Na środku zionął wielki otwór. Gdyby nie czerwona wstążka, to nie byłby w stanie rozpoznać, kto to taki.
- Masz ci los! Najpierw Pawłow, a teraz Aleksandrowicz! Co ja jakiś talizman nieszczęścia jestem?! - krzyknął do siebie.
Nagle zza pleców dało się słyszeć powolne skrzypienie. Pietrow z niepokojem odwrócił się i ujrzał przed sobą zdeformowaną istotę, która wyczłapywała się z nory ukrytej w ziemi. Reakcja jego była natychmiastowa. Pociągnął za spust i oddał krótka serię w kierunku cielska mutanta. Dał się słyszeć donośny pisk i istota zatoczyła się, a następnie upadła na ziemię. "To wszystko?" - zdziwiony przyjrzał się leżącemu ciału dwu i półmetrowego stwora.
Niestety chwilę później spokój został przerwany przez okropny wrzask, dobiegający jakby spod ziemi. W jednym momencie, kilkanaście metrów przed Pietrowem ziemia zaczęła zamieniać się w podziurawione pole, na którym pojawiać się poczęli pobratymcy istoty przed chwilą zamordowanej.
- O cholera... - powiedział po cichu i zaczął uciekać w kierunku obozowiska. Odwracał się jeszcze kilka razy i oddawał serie w stronę nacierających na niego istot. Nie patrzył, czy coś udało mu się zabić, gdyż próbował szybko ustalić jakikolwiek plan przetrwania. Dobiegł do sprzętu i chwycił w dłonie dwa granaty. Od razu rzucił je bez celowania w dużą grupę rozwścieczonych bestii. Odwrócił się i znów zaczął uciekać, jednak potknął się. "Kurna, koniec ze mną." - pomyślał i przekręcił się na plecy. Zaczął strzelać na oślep w zbliżające się kreatury. Ubił najbliższą, a następnie zauważył, że skończyła mu się amunicja w magazynku. Odrzucił karabin i wyjął duży nóż bojowy z pochwy, zamieszczonej u pasa. Podniósł się z ziemi i przygotował się na starcie wręcz. Nagle z lewej strony dał się słyszeć świst nadlatującej rakiety i odgłos wybuchu. "Ktoś tu jeszcze jest oprócz mnie." - zarejestrował w myślach i starł się ze stworem.
- Cholera, ile mam czekać?! - krzyknął ze złością, kończąc obserwację.
Z pozycji na brzuchu, obrócił się na lewe ramię i spojrzał w miejsce, gdzie miał przebywać Aleksandrowicz, jednak poza wspomnianym już dalmierzem laserowym i stertą gratów nie było tam nikogo.
"Gdzie wywiało tego dziwaka? Pewnie znowu poszedł się nawdychać tych swoich cudów bez mojego pozwolenia. Kiedyś go zastrzelę..." - pomyślał w czasie schodzenia z małej górki, gdzie ustawione było stanowisko strzeleckie.
Pietrow doszedł do miejsca składowania przedmiotów. Wyszukał plecak Aleksandrowicza i zaczął przeglądać w nim kieszenie. Ku jego zdziwieniu saszetki z biało-niebieskim proszkiem znajdowały się na swoim miejscu.
- Dobra, to przestaje być śmieszne - mruknął pod nosem i chwycił po zawieszony na ramieniu karabin AK-74, jednocześnie odbezpieczając go.
Szybkim ruchem wyjął z kieszeni czujnik ruchu, na którym zielona linia powoli kręciło koło. Po pełnym obrocie nic się nie stało, zero pikania, zero zielonych kropek na ekranie.
"Świetnie, a już myślałem, że będzie spokój." - obrzucił wzrokiem okolicę i zaczął nasłuchiwać, jednak nic nie zarejestrował poza odgłosem wiatru hulającego po pustkowiach. "Przecież człowiek nie znika ot tak w biały dzień!"
Po raz kolejny wytężył zmysły i tym razem wydało mu się, że widzi w oddali czarną sylwetkę siedzącego człowieka. Powoli i z wielką czujnością udał się w jej kierunku. "Być może to ja coś brałem dzisiaj w nocy." - zażartował w myślach zbliżając się do tajemniczej postaci. Gdy był w odległości 15 kroków, dojrzał charakterystyczną czerwoną wstążkę na lewym ramieniu istoty. "To Aleksandrowicz" - zanotował i podbiegł do niego.
- Bratku, czego się wałęsasz bez mojego pozwolenia? Tłumaczyłem tysiąc razy, że mamy zachowywać jak największą ostrożność. Chyba nie chcesz, żeby coś nas zeżarło? - powiedział Pietrow, próbując wyglądać na jak najmniej zdenerwowanego.
Ku jego zdziwieniu Aleksandrowicz nie odpowiedział. Dojrzał natomiast, że jego kompan podróży do Winktown, którego spotkał kompletnie pijanego w czasie wędrówki przez pustkowie, siedział bez ruchu, z głową pochyloną do przodu, trzymając w ręce butelkę samogonu. "No tak, jak nie prochy, to alkohol." - pomyślał i chwycił go za ramie, pociągając w swoim kierunku. Głowa Aleksandrowicza powoli odchyliła się i ujrzał, że twarz była kompletnie zmasakrowana i zalana krwią. Na środku zionął wielki otwór. Gdyby nie czerwona wstążka, to nie byłby w stanie rozpoznać, kto to taki.
- Masz ci los! Najpierw Pawłow, a teraz Aleksandrowicz! Co ja jakiś talizman nieszczęścia jestem?! - krzyknął do siebie.
Nagle zza pleców dało się słyszeć powolne skrzypienie. Pietrow z niepokojem odwrócił się i ujrzał przed sobą zdeformowaną istotę, która wyczłapywała się z nory ukrytej w ziemi. Reakcja jego była natychmiastowa. Pociągnął za spust i oddał krótka serię w kierunku cielska mutanta. Dał się słyszeć donośny pisk i istota zatoczyła się, a następnie upadła na ziemię. "To wszystko?" - zdziwiony przyjrzał się leżącemu ciału dwu i półmetrowego stwora.
Niestety chwilę później spokój został przerwany przez okropny wrzask, dobiegający jakby spod ziemi. W jednym momencie, kilkanaście metrów przed Pietrowem ziemia zaczęła zamieniać się w podziurawione pole, na którym pojawiać się poczęli pobratymcy istoty przed chwilą zamordowanej.
- O cholera... - powiedział po cichu i zaczął uciekać w kierunku obozowiska. Odwracał się jeszcze kilka razy i oddawał serie w stronę nacierających na niego istot. Nie patrzył, czy coś udało mu się zabić, gdyż próbował szybko ustalić jakikolwiek plan przetrwania. Dobiegł do sprzętu i chwycił w dłonie dwa granaty. Od razu rzucił je bez celowania w dużą grupę rozwścieczonych bestii. Odwrócił się i znów zaczął uciekać, jednak potknął się. "Kurna, koniec ze mną." - pomyślał i przekręcił się na plecy. Zaczął strzelać na oślep w zbliżające się kreatury. Ubił najbliższą, a następnie zauważył, że skończyła mu się amunicja w magazynku. Odrzucił karabin i wyjął duży nóż bojowy z pochwy, zamieszczonej u pasa. Podniósł się z ziemi i przygotował się na starcie wręcz. Nagle z lewej strony dał się słyszeć świst nadlatującej rakiety i odgłos wybuchu. "Ktoś tu jeszcze jest oprócz mnie." - zarejestrował w myślach i starł się ze stworem.