Dnia 12 marca 62 roku Po Bombach o 21:30 Bolek rozpoczął dyskusję pisząc:
Mieszkańcy Pustkowi są powszechnie znani w Mikroświecie ze swojej nieugiętości wobec zagranicznych wpływów - wszelkie siły imperiów próbujących sobie Ödland podporządkować skończyły podobnie, jak karaluchy nocą: zapomniane, pod grubą warstwą piasku. Jednakże dla rozwijającego się przez ostatnie parę lat nordackiego Przenajświętszego Kościoła Kiryjskiego nie ma rzeczy niemożliwych. Po względnym sukcesie z rozpowszechnianiem Wiary Kirymowej na Kontynencie Północnym, oczy xiędzy-decydentów z Patriarchą Marsylii na czele zwróciły się ku obcym lądom, rozpoczynając serię wypraw jahweizujących wszystkie narody Pollinu. Zazwyczaj taki misjonarz jechał w towarzystwie paru kolegów, mając pod ręką podarki i egzemplarz Wieloksięgu.
Jeśli chodzi o misję do Winków, wszystko potoczyło się inaczej. Po pierwsze, nie przypłynęła grupa wolontariuszy, a jeden, stary ale dalej żwawy x. Hrviestnik Kełłosz. Po drugie, nie miał podarków, ale karabin, bo słyszał historię o traktowaniu obywateli Kraju Atomowego Grzyba przybyłych próbujących narzucić im obce zwyczaje.
Kiriański kontenerowiec dopłynął do San Romero w godzinach porannych 10 marca 62 p.b. pod pretekstem przewożenia standardowego ładunku - prochy, kody atomowe, niewolnicy, złom. Jednak w jednym z większym kontenerów czekała już przenośna cerkiew kiryjska i jednocześnie miejsce pomieszkiwania Hrviestnika, tzw. Cerkwiobus. Zaraz po wydostaniu się z metalowej klatki, ojciec misjonarz wcisnął gaz, przejeżdżając po drodze kilka mutantów i szybko wydostając się z miasteczka na otwartą pustynię. Od tamtego czasu stara się przekonać Winków, że należy oddawać cześć Temu, który Jest, nie zaś Ogórowi. Noce spędza w którejś z oberży, płacąc kapslami przywiezionymi zza oceanu, zaś w dzień przeładowuje broń i wyrusza w podróż od miasta do miasta, głosząc słowo spisane. Jak dotychczas odbierany był dosyć niechętnie - jeden zdesperowany członek Inkwizycji wystrzelił Kełłoszowi w klatkę piersiową łącznie dwadzieścia trzy razy (tylko jeden z nich przeżył i nie był to Inkwizytor).




Jeśli chodzi o misję do Winków, wszystko potoczyło się inaczej. Po pierwsze, nie przypłynęła grupa wolontariuszy, a jeden, stary ale dalej żwawy x. Hrviestnik Kełłosz. Po drugie, nie miał podarków, ale karabin, bo słyszał historię o traktowaniu obywateli Kraju Atomowego Grzyba przybyłych próbujących narzucić im obce zwyczaje.
Kiriański kontenerowiec dopłynął do San Romero w godzinach porannych 10 marca 62 p.b. pod pretekstem przewożenia standardowego ładunku - prochy, kody atomowe, niewolnicy, złom. Jednak w jednym z większym kontenerów czekała już przenośna cerkiew kiryjska i jednocześnie miejsce pomieszkiwania Hrviestnika, tzw. Cerkwiobus. Zaraz po wydostaniu się z metalowej klatki, ojciec misjonarz wcisnął gaz, przejeżdżając po drodze kilka mutantów i szybko wydostając się z miasteczka na otwartą pustynię. Od tamtego czasu stara się przekonać Winków, że należy oddawać cześć Temu, który Jest, nie zaś Ogórowi. Noce spędza w którejś z oberży, płacąc kapslami przywiezionymi zza oceanu, zaś w dzień przeładowuje broń i wyrusza w podróż od miasta do miasta, głosząc słowo spisane. Jak dotychczas odbierany był dosyć niechętnie - jeden zdesperowany członek Inkwizycji wystrzelił Kełłoszowi w klatkę piersiową łącznie dwadzieścia trzy razy (tylko jeden z nich przeżył i nie był to Inkwizytor).



