Atak na Hegemonię cz.3
Atak na Hegemonię cz.3
Grupa zmechanizowana mutaków zbliżała się do miejsca, w którym, zgodnie z informacjami posłańców, miała znajdować się część sił Techrzeszy. Zielonoskórzy zionęli chęcią zemsty za dokonany atak i chcięli pomóc swym (już nieżyjącym) pobratymcom. Dziesiątki ciężarów, naładowane były uzbrojonymi po zęby żołnierzami Hegemona. Na czele jechał specjalnie opancerzony i pomalowany w barwne czerwone wzory (zgodnie z zasadą mutaków - "czerwone jest szybsze") wóz dowódcy grupy. Prymitywne pojazdy, oprócz wzbijanych w powietrze i dobrze widocznych z daleka czarnych, jak smoła, spalin, produkowały za sobą ogromną chmurę piaskowego dymu. Nie było to skryte podejście, ale mutaki miały to w nosie. Przecież to nie w stylu dwumetrowych i mocno umięśnionych stworów. O dziwo, prymitywne istoty miały w niektórych wozach (także prymitywne, ale jednak) radiostacje. Kiedy grupa zmechanizowana zbliżała się do celu, dowódca, ochrypliwym, mutackim głosem, poinformował swoich:
"Dobra, dupki, zara będziemy się tłuc. Bronie trzymać w pogotowiu i jak coś metalowego i trzeszczącego podejdzie wam pod lufę, to naparzać salwą. Wjedziemy w nich na pełnej kurwie. Nie zostawiać rannych" - brzmiał trzeszczący i ledwo słyszalny komunikat. Dotarł jednak do większości, bo horda mutaków zaczęła się drzeć i wydawać okrzyki bojowe.
Zielonoskórzy zbliżali się do zabudowań obronnych. Strzelec obsługujący działko pojazdu dowódcy grupy, z rozdziawioną mordą i zwężonymi ślepiami, próbował coś dojrzeć przez kłęby spalin i piasku. Wydawało mu się jakby coś widział w oddali. Nie zdążył jednak oddać strzału, bo nagle ze świstem w jego pojazd uderzyła rakieta. Ciężarówa dowódcy efektownie wyleciała w powietrze, z impetem uderzyła w ziemię i eksplodowała. Jadące za nią inne ciężarówy rozbiły szyk, a siedzący na nich zielonoskórzy zaczęli strzelać na oślep we wszystkie strony. Po przeciwnej stronie maszyny Techrzeszy również otworzyły ogień. Rozgorzała bitwa. Pojazdy zielonoskórych wbiły się w szyk robotów. Mutackie wojska opuściły pojazdy i przeszły do ulubionego zajęcia - walki wręcz.
Chaos na polu bitwy był niemiłosierny. Broniące okopanych punktów maszyny celnym ogniem eliminowały wrogów. Te, które były w pierwszej linii, przyjęły na siebie impet uderzenia mutaków i toczyły z nimi walkę na bliski dystans. Pole bitwy zasnuło się piaskowym pyłem. Widoczność była utrudniona i mutaki nie widziały, w którą stronę mają prowadzić natarcie. Roboty, wyposażone w czujniki podczerwieni, zdecydowanie lepiej radziły sobie w starciu. Powoli zaczynały dominować, wypychając zielonoskórych z pierwszej linii obrony. Armia Fuhrera przeszła do natarcia, dziesiątkując wojska mutaków. Ci natomiast kompletnie stracili morale i rzucili się do ucieczki. Tylko nielicznym udało się odnaleźć własne pojazdy i wycofać się do San Romero.
Odrzucając kontratak mutaków, maszyny, pomimo strat, ruszyły w kierunku San Romero. Znacznie osłabione wojska zielonoskórych, zrezygnowały z organizowania drugiego ataku i powoli, liżąc rany, zaczęły okopywać sie w swym garnizonie. Posłały także po pomoc z reszty kraju. Sam Hegemon, dowiedziawszy się o skali problemu, wyruszył na pomoc swoim. Następna bitwa miała zatem zadecydować o przyszłości Hegemonii...